Dzwecji jechalismy w czworke - Klaudia, Ja, czyli Maciek (maq),
Andrzej i Waldek (ktory w Szwecji studiuje juz troche dluzej).
dzien pierwszy - wtorek 14.I.2003
godzina 4:30, pobudka. Po 5:30 juz czekalem na dworcu na Michala
(to moj brat), ktory pojechal po Klaudie samochodem (bagaze mielismy
przeogromne - klaudia plecak - maly, ale cholernie ciezki oraz walizke
(taka w dalekie podroze - ciezka ale wygodna). Ja wzialem plecak -
wiekszy odemnie i walizke (z komputerem w srodku). Jak wladowalismy
sie do pociagu to zapowiadalo sie bardzo przyjemnie, komforcik od 6:30
do 12:30 i bylismy w gdansku. Acha, pani w kasie chyba byla zlosliwa, bo
w naszym przedziale jak na zlosc sprzedana zostala chyba wieksza czesc
miejscowek - wagon byl w sumie pusty, ale w naszym przedziale ciagle
byli jacys ludzie. Acha - legitymacje uczelni z Unii nie uprawniaja
(w Polsce oczywiscie) do znizek w PKP, Wladek sie cos tam klocil, ale
dobrze ze mial legitke od nas.
W Gdansku mielismy od groma czasu wiec ja poszedlem cos zjesc z Klaudia,
kupilismy kabelek sieciowy. Postanowilismy pojechac wczesniej do portu,
bo juz nam sie nudzilo, a bagaze milismy tak duze ze mimo uroku Gdanska
nie bylo co zwiedzac. Wzielismy taksowke (w sumie w piec osob, bo
przyblakala sie jakas pani, tez na prom. Po przyjezdzie do portu,
zadowoleni z zycia i czekajacego nas 19-sto godzinnego rejsu,
dowiedzielismy sie od Pani z okienka, ze... prom nie poplynie. Coz
rocznica zatopienia promu "Heweliusz" i sztorm na Baltyku byly nie do
przejscia dla polskiej firmy Polferis (tak to sie pisze?). Mielismy do
wyboru - czekac do czwarku na nastepny rejs (uwaga: prognozy pogody
zapowiadaly jeszcze wiekszy czad wlasnie w czwartek), a potem do
niedzieli na koszt "Polferisu" (w zasadzie to moglaby byc niezla
impreza - spanie i jedzenie sponsorowane). Druga opcja to przejazdzka
do Gdyni i szwedzki prom do Karlskrony (tak to sie pisze? - ttsp?).
Ale byla walka z pania z okienka. Andrzej z Waldkiem to sie nadaja
do walki o swoje. Po tym jak babka zaproponowala te opcje z Karlskrona
chcielismy od nich wyciagnac jakis transport do Gdyni (zamiast noclegu
za ktory i tak musieliby placic). Niestety nawet rozmowa Andrzeja z
jakas szefowa w Polferisie (chyba trzecia czy czwarta osoba z ktora z
kolei rozmawial w tej sprawie) nic nie dala. Argumenty typu: "ale pani
chyba nie jest powazna, skoro panstwa konkurencja szwedzka tego typu
rzeczy robi od reki" (niedoslownie) nic nie podzialaly.
Po ciezkich bojach doszlismy do wniosku, ze rezygnujemy z opcji z
Polferisem i pojedziemy do Szwedow ich promem, do Karlskrony (ttsp?).
Nie mielismy juz sily na kopanie sie pociagiem z Gdanska do Gdyni (byla
15, prom odplywal o 21:00) wiec wzielismy taksowki do Gdyni (wyszlo w
sumie po 25zl/os - tyle to i tak byle co w Szwecji kosztuje).
Po wysiadce z taksowki (no tam to juz naprawde w tej Gdyni mocno wialo)
poszlismy do poczekalni promowej. Coz, bylismy juz wtedy zmasakrowani
nieziemsko, ale slaniajac sie na nogach dostrzeglismy ta subtelna
roznice miedzy poczekalnia Polferisu, a ta w Gdyni. Jak sie pozniej
okazalo, wybor opcji przejazdu przez Karlskrone i cala ta sytuacja
to bylo zrzadzenie losu (chociaz odemnie los sobie potem odebral,
ale o tym za chwile).
Pewnie chcielibyscie wiedziec jak prom wygladal z zewnatrz? No to
w sumie najwiecej moze powiedziec moment w ktorym chcialem go dostrzec.
Klaudia i Andrzej cos tam zagadali - "patrz prom juz przybil", ja sie
patrze i patrze... patrze... i nic. W morde, nawet morza nie ma z tej
strony. Siedzimy przy oknie, za nim ulica i jakis budynek, drzew nie ma
w sumie pusto. Co sie okazalo? Promem byl ten "budynek". Mial okolo 11
poziomow, dwa na samochody i reszta dla ludzi. Byl juz wywalony w kosmos
ze wzgledu na rozmiary.
Po wejsciu na prom nastepny szok. Wszystko na tym promie odwalone ze hoho.
Waldek z Andrzejem poszli po jakis alkohol a potem zwiedzalismy
wszystkie pietra po kolei (plecaki mozna bylo dac przechowac za free
oczywiscie). W sumie wszystko bylo do przewidzenia jak na tak duzy
stateczek - kino, knajpy, dyskoteka, sklep wolnoclowy. Ale najfajniejsze
ze bylo BARDZO malo ludzi, a wszystko dzialalo na full. Oprocz tych
oczywistych atrakcji, co zwracalo uwage:
- na promie na kazdym kroku byly jakies telewizory, sprzety itp.
- jedna knajpa (nie weszlismy, bo zapomnielismy krawatow) -- facet w bialym
gajerku gral na fortepianie i spiewal, normalnie casablanca (chociaz
apropo grania, to tez troche titanic)
- druga knajpa: zapraszali na pokaz iluzjonisty na 22:30, ale nie on okazal
sie najfaniejszy. Po jego wystepie wyskoczyla na scene kobieta, dosc
ksztaltna (ubrana m.in. w stringi i jakies tam cekiny) i bawila sie hulahop.
Mamy zdjecia - pokazemy. Ogolnie tam wkrecilismy sie nieziemsko, bo
wytworzyl sie mily klimacik - piwko, cieplo, jakas dziewczyna biega prawie
nago 10 m w kolo nas, a obok, na zewnatrz sztorm, wieje, zimno, fale. I
nie moge
zapomniec Andrzeja, ktory na to wszystko skwitowal, ze "Jak sobie pomysle,
ze jutro
po 12, u Chojcana, kartkowka a my tutaj, taki wypas..." nie wiem, czy czujecie
klimat o co chodzi, najwyzej opowiem na zywo.
Apropos fal. Z Andrzejem raz tak sie zapatrzylimy na fale przez okno, ze
15 minut je ogladalismy. Niezle duze one byly. Czegos takiego to na oczy
nigdzie nie
widzialem, nawet czasem tak sie woda rozbryzgnela ze po oknach lalo i robilo
sie
nagle w kolo bialo od wody.
Potem na troche poszlimy film na big screenie obejrzec (byl rzutnik i lecialo
cos z Canal+), ale tak wymiekalismy ze o 0:30 poszlimy spac. My sie z Klaudia
walnelismy na podlodze (kabiny nie kupowalismy, jak sie okazalo dobrze
bo w kabinie bardziej buja jak nie masz okna to wymiotujesz bankowo).
Czy bujalo? Niewiele, podobno statek ma jakis system antybujania (nie bujam).
Waldek z Andrzejem wykombinowali ze to jakis zyroskop i chcieli sie zapytac,
ale niestety podobno mieli jakies problemy z silnikiem i nie mial im
kto poopowiadac.
Jednym slowem - bylo warto i o 7:30 czasu europo-srodkowego bylismy w
Karlskronie (musze
sprawdzic jak to sie pisze).
Przy wyjsciu z promu byla odprawa po stronie szwedzkiej. Luz, trzeba bylo
tylko minac psa, ktory owbwachiwal bagaz. Troche balismy sie o kielbase,
ktorej troche wiezlismy, ale jak sie okazalo luz. Pies zaczal tylko lizac
moja walizke (w ktorej byl komputer), ale przeszlismy bez problemow.
Potem byl autobus do centrum. Ogolnie wlaczyl sie klimat innego kraju -
zapowiadanie przystankow jest mowione strasznie cicho i niewyraznie tak, ze
lepiej sie wsluchiwac i wiedziec jak sie wymawia docelowe miejsce po szwedzku
bo mozna przeoczyc. Jako ze byl z nami Waldek, wiec dalismy rade. Poza tym w
tym
autobusie bylo jeszcze od groma Polakow wiec czulismy sie bezpiecznie. Na
miejscu
czekala nas jeszcze jedna niespodzianka.
Cos bylo nie tak z naszym pociagiem, albo z torami, bo fragment trasy
musielismy
przebyc autobusem (za pociag). Wladowalismy tam bagaze (do autobusu) i czekamy
zadowoleni w srodku. Kierowca kazal nam jednak kupic bilety (na cala trase) na
stacji. Klaudia pobiegla kupic nam dwojgu bilety, ale facet niewiadomo czemu
sprzedal
jej bilet tylko dla jednej osoby. No to szybko pobieglem tez sobie kupic
(kierowca
tego autobusu czekal tylko na nas) pytam sie o bilet, a facet cos ze mi go
nie sprzeda.
Dwa razy na dwa sposoby musialem pytac czemu (jakos nie moglem skumac co do
mnie mowi),
a ten ze nie ma biletow (chcialem bilet dla ludzi < 26 lat). Potem cos
powiedzial, ja go
nie skumalem powiedzialem zeby poczekal i poszedlem (pobieglem) po Waldka.
Jak sie wracalismy
to facet z okienka juz szedl do kierowcy autobusu powiedziec mu zeby nie
czekal na mnie!
Fajnie, bagaze w srodku, nawet kurtke z dokumentami zostawilem (autobus -
okienko jakies
10 metrow odleglosci). Ale ogolnie skonczylo sie tak ze nie kupilem biletu
na pociag na
ktory zabraklo miejsc, ale na trase autobusu (Kalrskrona - Alvesta) bilet
mialem.
Autobus byl wypasiony i jechalo sie fajnie, potem od razu mielismy
przesiadke na pociag (na
ten jeszcze mialem bilet). No to wsiedlismy (juz bylismy tak wykonczeni ze
masakra). Na
nastepnej stacji (Alvesta) mielismy 6 minut na przesiadke (w tym momencie
czulem ze mam 1.50 m
wzrostu, a moj kregoslup to jakas zwinieta harmonijka). Jakis konduktor na
stacji powiedzial mi ze bez problemu kupie bilet na ten pociag w srodku. No to
wsiedlismy sobie do srodka. Ten pociag to byl niezly wypas - taki o obly
ksztalt, to byl
jakis pociag x2000 bardziej wyczesany niz Intercity. Jedna fajna rzecz,
ktora zauwazylem
to ze w pociagu tym przechyly byly wieksze niz na statku. Kiedy pociag
zakrecal musial sie
bardziej wychylac no i komputer na ktorym wlasnie pisze ta relacje sie nawet
przez
to przewrocil. Ale nic mu nie jest o czym wlasnie mozna poczytac.
Ale stracilem watek. Po wejsciu do pociagu ide do konduktora i pytam o
bilet. "Yes, you can
buy it there" no i luz. Tak, tylko ten luz mial kosztowac jak sie okazalo
zajebiscie duzo
pieniedzy. Za podroz za jaka Klaudia, Waldek i Andrzej zaplacili 90 koron ja
mialem
zaplacic 750 koron (roznica okolo 300 zl). A trasa tak okolo 1 godziny. No
to wysiadlem na
nastepnym przystanku (i tak zaplacilem, ale mniej) i na dzien dobry
wyladowalem SAM w jakims
nieznanym szwedzkim miescie. Nastepny pociag mialem za dwie godziny. Troche
sie uginalem
pod ciezarem plecakow, wiec poszedlem posiedziec w poczekalni. Kawa z
ekspresu za 7zl i
tak sobie spedzilem dwie godziny. Juz tutaj zauwazylem, ze nawet pani ktora
tam obslugiwala
(i pare innych osob losowo wybranych z peronu przezemnie zeby o cos zapytac)
nie maja
zadnych problemow zeby rozmawiac po angielsku. To mi jest raczej czasem
niezrecznie jak
brakuje slow, a Szwedzi zapytani o cos swobodnie odpowiadaja. Klasa!
W sumie juz bez zadnych wiekszych problemow dotarlem do Linkoping gdzie
czekala mnie
jeszcze samodzielna podroz autobusem do Ryd Centrum (tu mamy akademik).
Oczywiscie, jak
to ja - z jakiegos szwedzkiego miasta bez problemu sie wydostalem, ale juz
na dworcu
musialem pojsc nie w to wejscie i nadrobilem 4 podejscia (i zejscia), co moj
kregoslup
zniosl, ale myslalem ze nie dojde (serio).
Wsiadlem w autobus 213 do Ryd (jakis student mi powiedzial ze tam dojade).
Jak wysiadalem to
jeszcze sie zapytal czy mam wogole gdzie isc. Po 15 sekundach przybiegla
Klaudia z kluczami
do naszego pokoju. Na szczescie okazalo sie, ze pokoj mamy jakies 20 metrow
od przystanku. Tak!
Nareszcie - gdzies mielismy blisko.
Acha dla uscislenia - nasza trasa podrozy:
Wroclaw - Gdansk - Gdynia - Karlskrona - Med???? - Alvesta -
Nasmo (tu tylko ja - maq) - Linkoping - pokoj w akademiku
poprawki Waldka po przeczytaniu tego tekstu (fragment rozmowy z GaduGadu):
Kaisub (0:43)
to med to była Emaboda
Kaisub (0:44)
ta dziura to Nassjo
Kaisub (0:45)
a z dworca to jezdzi 214 i 213
|